Rozmowa
Pride znaczy duma?
Autor: Aleksandra Sołtysik
06.06.2024
Pride to wyjście z queerem w przestrzeń publiczną, to potrzeba pokazania, że jesteśmy. Pride to duma jako element samoakceptacji. Pride to godność. Wreszcie Pride jest niepotrzebny, gdy jesteśmy akceptowani przez społeczeństwo.

Głosy osób queerowych*


28 czerwca 1969 roku w godzinach porannych rozpoczął się nalot policji na Stonewall Inn, bar dla gejów na Dolnym Manhattanie. W odpowiedzi społeczność gejowska zorganizowała serię spontanicznych protestów. Z perspektywy lat wydarzenie postrzegane jest jako przełomowe i wpływające na ruch wyzwolenia gejów oraz wygląd dwudziestowiecznej walki o prawa osób LGBT w Stanach Zjednoczonych.

Rok później postanowiono upamiętnić te wydarzenia. W Chicago, Los Angeles, Nowym Jorku i San Francisco odbyły się pierwsze marsze gejowskiej dumy. W kolejnych latach idea rozprzestrzeniała się po całym świecie, zarazem jednocząc ruchy walczące o równouprawnienie z różnych regionów Ameryki Północnej, Europy i powodując powstawanie kolejnych organizacji zajmujących się pierwsze prawami gejów, a później szerzej rozumianej społeczności LGBTQ+.

Do Polski idea Pride Month dotarła w połowie lat 90. XX wieku. W tym czasie zaczęły pojawiać się także znane do dziś organizacje zrzeszające aktywistów zainteresowanych walką o prawa osób LGBTQ+, np. Lambda Warszawa. Od 2005 roku ulicami Warszawy zaczęły przechodzić Parady równości, by 16 lat później gościć już w 18 polskich miastach.

Jak wygląda to dzisiaj?

Miesiąc Dumy zarówno w Polsce, jak i na świecie trwa od początku do końca czerwca. Święto, jak ujmują to członkowie Studenckiego Koła Naukowego im. Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit przy Uniwersytecie Warszawskim:
symbolizuje okres radosnego i dumnego afirmowania życia w zgodzie ze sobą i z własną tożsamością. Dzieje się to przy wsparciu i akceptacji otoczenia – są to pozornie błahe elementy, które dla wielu osób LGBTQIA + stanowią marzenie-obiekt wieloletnich dążeń i starań[1].
W tym czasie odbywają się marsze, parady, jak choćby Parada Równości 17 czerwca w Warszawie, a także wydarzenia takie jak warsztaty edukacyjne, koncerty. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się najbardziej pozytywną, tolerancyjną akcją, okazuje się jednak być różnie odbierane przez osoby, których najmocniej dotyczy. Jedni dopatrują się większej mocy sprawczej w manifestacjach, drudzy w warsztatach. Jedni opowiadają się za zabawą, drudzy upominają się o pamięć o poważnych wydarzeniach, które leżą u źródła idei Pride’u. Niezmiennie powracają pytania o komercjalizację akcji, przejęcie jej przez opresyjny system, jej znaczenie dla osób quuerowych, balansowanie na granicy wyjątkowości i potrzeby „normalnego” traktowania, równości.


Manifestacja czy komercjalizacja?
Pride to dla mnie każda inicjatywa, która ma wyjść z queerem w przestrzeń publiczną, pokazać, że istniejemy, mamy swoje potrzeby, zasługujemy na równe prawa, To mogą być duże rzeczy, jak marsze właśnie, albo drobne, typu tęczowa przypinka na kurtce.

Mówi jedna z osób, które zgodziły się na rozmowę. Jak podkreśla, marsze są dobrą okazją, żeby zwiększyć widoczność w przestrzeni publicznej, świadomość ludzi, ale także „porobić fajne imprezy”. Pride ma więc dwa główne oblicza: manifestacji, czasowego zawładnięcia przestrzenią publiczną oraz zabawy, stworzenia przestrzeni, w której osoby na co dzień dyskryminowane mogą poczuć się swobodnie i bezpiecznie. Zarazem ten drugi element podkreśla, że protest czy manifestacja nie muszą zawsze być akcją poważną, bazującą na gniewie, lecz mogą opierać się właśnie na zabawie.

Jak zwraca uwagę Julia Maciocha w kontekście warszawskiej Parady Równości, polityczność nie jest najważniejszą cechą tego wydarzenia. Można wręcz powiedzieć, że ta polityczność została tutaj utracona. Przyczyną miałaby być potrzeba wytchnienia i nadziei wobec fatalnej sytuacji w Polsce. Z jednej strony Pride można wykorzystać jako narzędzie walki politycznej, pojawienia się w przestrzeni publicznej.
A z drugiej strony mamy społeczność, dla której de facto tę Paradę robimy, która mówi: ja chcę ten jeden dzień pełen brokatu, radości, szczęśliwych ludzi, pokazujący mi Polskę, której na co dzień nie ma.[2]
W obu przypadkach uzyskana zostaje jednak widzialność grupy lub raczej grup marginalizowanych. Wydaje się to szczególnie ważne w obliczu sytuacji w Polsce, która została uznana za najbardziej homofobiczny kraj w Unii Europejskiej w rankingu ILGA Europe – europejskiego zestawienia badającego poziom równouprawnienia osób LGBTQ+[3].

Na widzialność wpływają także działania firm, zewnętrznych organizacji, polityków. Czerwiec to czas, kiedy portale o bardziej liberalnych poglądach zmieniają loga na tęczowe, linie lotnicze wprowadzają samolot w tęczowych barwach, wydawnictwa kładą nacisk na literaturę poruszającą tematy homoseksualne i queerowe, media podsuwają setki artykułów dotyczące społeczności LGBTQ+, a Flying Tiger sprzedaje przysłowiowe już tęczowe przedmioty. Wystarczy wpisać frazę „Pride Month” w wyszukiwarkę Google, by na ekranie odtworzyła się animacja parady z różnokolorowymi flagami i konfetti. Również na samych marszach nie brakuje polityków i korporacji, jak np. Tesla, biorąca udział w tegorocznej warszawskiej Paradzie. O sile tego zjawiska może świadczyć już fakt, że jeden z artykułów dotyczących wspomnianego marszu, dziennikarze Wirtualnej Polski rozpoczęli od zdania: „Jakie brandy promują się w tym roku na Paradzie Równości?”[4].

Postępująca komercjalizacja i instrumentalizacja to zjawiska negatywnie oceniane przez wszystkich rozmówców. Jak mówi jedna z osób:
Mniej lubię rozgrywanie tematu przez korporacje jako okazję marketingową, akcje typu: zmieniamy logo na tęczowe w Europie, ale w krajach, w których skala przemocy wobec osób LGBT+ jest większa, nie robimy nic, bo to przecież zaszkodzi zyskom.
Podszywanie się pod Pride uznaje jednoznacznie za próbę kreowania własnej marki. Korporacje miałyby przychodzić na gotowe i okazywać wsparcie tylko, kiedy jest opłacalne.

Inny rozmówca zwraca z kolei uwagę na zapisany w historii Pride’u instrumentalny charakter. Popiera to faktem, że w latach 1999-2000 prezydent Clinton oficjalnie ogłaszał czerwiec miesiącem gejów i lesbijek, w latach 2009-2016 ten sam gest powtórzył Obama, jednocześnie scalając inicjatywę z oficjalną polityką, kampaniami prezydenckimi, a odbierając jej poniekąd oddolny wymiar i oddolny głos. Jak mówi o swoich odczuciach i doświadczeniach:
To wszystko, co się robi wokół równości, emancypacji, osób nieheteronormatywnych jest fantastyczne, ale jest PR-owe. Nie jest normalne, jest PR-owe. I dlatego nie chodzę na parady równości, bo one nie są po to, żeby kogoś wyrównać, one są po to, żeby napędzić przemysł.
Powraca pytanie, czyj jest Pride. Dla części osób komercjalizacja prowadzi do utowarowienia ludzkiego nieszczęścia, w miejsce walki o równouprawnienie stawia zysk. Co więcej angażowanie się w tę akcję korporacji i podmiotów politycznych może prowadzić do przejęcia jej przez opresywny system:
Nie chcę, żeby system łączył się z moją walką. Nie chcę tu wpuszczać kapitału, państwa, bo to są instytucje opresywne.



Tożsamość, solidarność i… przestrzeń na inność

Przytoczone wyżej argumenty przemawiają za sceptycznym nastawieniem do Miesiąca Dumy nawet wśród jego zwolenników. Mimo to pozostaje on wydarzeniem niezwykle istotnym i potrzebnym. Co go takim czyni?

Choć w rozmowach z osobami queerowymi wielokrotnie powtarzały się wypowiedzi takie jak: „nie podpisuję się pod koncepcją dumy” wiążące się przede wszystkim z pełną akceptacją w najbliższym otoczeniu, podkreślane było znaczenie takich inicjatyw dla osób, które doświadczenia tej akceptacji nie doznały. W ich przypadku Parada, marsz równości stają się przestrzenią, w której nie tylko mogą być sobą, ale także mogą kształtować swoją tożsamość. Jedna z osób zwróciła uwagę, że pójście na pierwszy marsz może być wręcz doświadczeniem transformującym, dającym energię do bycia sobą. Postrzega to jako szczególnie ważne dla osób z bardziej konserwatywnych małych miasteczek, wiosek, które przyjeżdżają do większych ośrodków miejskich na marsz, by „poczuć się jako wśród swoich”. Marsz byłby więc ucieczką do nieosiągalnej na co dzień „normalności”.

Na tym pozytywnym obrazie pojawiają się jednak drobne rysy. Osoba, która prowadzi badania w środowisku polskich gejów, zwraca uwagę na silne podziały wewnętrzne i marginalizację m.in. osób transseksualnych. Ich widoczność zostaje przesłonięta przez stereotypowy wizerunek parad jako przestrzeni dla gejów, lesbijek czy osób biseksualnych. W pewnym stopniu mamy więc do czynienia z wtórną marginalizacją i opresyjnością.

Problemem mogą też okazać się na pozór wspaniałe postulaty i hasła: „wszyscy kochamy tak samo”, „chcemy małżeństw”, które prowokują pytania, czy rzeczywiście wszyscy kochamy tak samo. Czy chcemy kochać tak samo? Czy też zdekonstruować instytucję małżeństwa, zdekonstruować powszechny stereotyp miłości, by otworzyć je na różne opcje, różne możliwości – różne osoby? Dla części osób określenie „queer” staje się manifestacją swojej inności, której nie chcą porzucać:
Nie chcę wymazywać inności, podoba mi się określenie osoby queerowej, bo wskazuje na dziwność, odmienność, niepasowanie. Nie mam nic przeciwko tego, żeby podkreślać tę „dziwaczność”. Problem polega na tym, że inność ciągle jest na cenzurowanym.
Celem nie jest uznanie uniwersalności doświadczeń, lecz godności i równego prawa przy zachowaniu różnorodności.

„Jeśli mamy być dumni, bądźmy dumni cały rok”

Przez miesiąc niemal ze wszystkich stron otaczają nas tęczowe flagi. Choć Miesiąc Dumy nie jest idealny, wymaga jeszcze wiele pracy i (a może przede wszystkim) otwarcia się społeczeństwa na osoby queerowe, nieheteronormatywne, oddania im głosu, który coraz częściej zagarniany jest przez korporacje i politykę, jest inicjatywą niosącą zwłaszcza w Polsce nadzieję na zmianę lub chociaż chwilę wytchnienia. Pozostaje jednak pytanie, co dalej, lecz nie w długiej perspektywie, ale 1 lipca. Czy schowamy tęczowe flagi i o wszystkim zapomnimy? Czy nie będzie już przestrzeni na inność, tolerancję?

Pod tym względem Miesiąc Dumy przypomina karnawał, sytuację zaburzonego porządku społecznego. Jak zwraca jeden z rozmówców:
Marsze równości wprowadzają communitas, liminalność, coś czego nie ma i jednocześnie jest, zaburzają porządek rzeczy. I samo to może napawać niepewnością.
Tak jak karnawał czy sytuacja liminalna, dobiega jednak końca, niestety w większości przypadków nie wpływając na rzeczywistość dzień po jej zakończeniu. Rodzi się pytanie, czy Miesiąc Dumy nie jest bezpieczną przestrzenią wydzieloną na inność, tak, by mogła się ona zrealizować i nie prowadzić do zmiany – przynajmniej tej względnie szybkiej. Duma nie powinna jednak kończyć się 1 lipca.
To dziwne, że ktoś daje nam Miesiąc Dumy i wtedy w trakcie parady można chodzić za rękę. Nie chcę tego sprowadzać do tego miesiąca. Jeśli mamy być dumni, bądźmy dumni cały rok.

*Tekst powstał w oparciu o rozmowy z osobami nieheteronormatywnymi, które zajmują różne stanowiska wobec Miesiąca Dumy. Ma na celu przytoczenie ich poglądów, oddanie im głosu.



[1] Pride Month – czerwiec to Miesiąc Dumy
[2] A. Kowalska, Tęczowa społeczność: w Warszawie nie do ruszenia, w Zielonej Górze ze wsparciem władz, Parada Równości jest wyjątkowa, ale Warszawa wcale nie najlepsza! – OKO.press
[3] Polska na końcu w rankingu równouprawnienia osób LGBT+, PRoto – 11.05.2023 – Polska na końcu w rankingu równouprawnienia osób LGBT+
[4] J. Dąbrowska-Cydzik, Marki na Paradzie Równości 2023. Pomaszerują Tesla, BNP Paribas, IKEA czy CD Projekt Red.
PLIKI COOKIES
Polityka plików cookies na naszej stronie ma na celu zapewnić użytkownikom pełną kontrolę nad ich prywatnością. Wykorzystujemy pliki cookies tylko w celach analitycznych i funkcjonalnych. Możesz w każdej chwili zarządzać ustawieniami cookies w swojej przeglądarki, aby dostosować je do własnych preferencji.